Dla potrzeb udowodnienia tematu tego artykułu posłużę się nie tak starym raportem na temat zielonych konsumentów z początku 2008 roku - the Boston Consulting Group (BCG Global Green Consumer Survey). Anglojęzyczna myśl marketingu i doradztwa ekologicznego jest generalnie daleko do przodu, rynek jest tam w miarę dojrzały, co stanowi dla nas idealną bazę różnorakich doświadczeń, które - jak wierzę - kiedyś i tak przyjdą do Polski. Co prawda, na przykład brytyjskie Tesco reprezentuje "coś zupełnie innego" od naszego rodzimego Tesco (np. nie na tam tak nagminnego wykorzystywania pracowników przy kasie, a oferta produktów ekologicznych jest nie tyle większa, co po prostu istnieje), ale zmiany z reguły do nas przychodzą. Wcześniej czy później. I tak będzie z ekologią, i tak będzie z CSR (realizacją społecznej odpowiedzialności biznesu).
Statystyki, dane, wytyczne ...
Problem z ekologicznymi zakupami (nie tłumaczę, dlaczego jest to problem, ponieważ to kwestia dla większości oczywista) zaczyna się od tego, że nie istnieje wspólna definicja tego, co jest a co nie jest EKO / GREEN / Zielone.
Także między poszczególnymi krajami jest rozbieżność w definiowaniu ekologiczności przez konsumentów.
I tak, gdy dla 87% Amerykanów zielony produkt musi być podatny recyklingowi, musi być taki tylko dla 76% Niemców. 90% Chińczyków uważa, że o ekologiczności świadczy to, czy produkt nie zanieczyszczał środowiska podczas procesu produkcyjnego, a dla 68% Japończyków ma być generalnie przyjazny. 63% Hiszpanów uważa, że w produkcji powinna być oszczędzana energia, i 35% tej samej nacji ceni jako ekologiczne produkty lokalne. 63% Francuzów ceni to, że produkt nie jest testowany na zwierzętach, ale ta sama cecha jest doceniana tylko przez 23% Japończyków.
Wnioski połowiczne ...
Co kraj to obyczaj, i nie ma się co dziwić, że produkty ekologiczne Polakom mogą się wydawać szare, nieużyteczne i z makulatury albo przetworzonego PETu. Komu pole do popisu? Chyba marketingowcom...
Komentarz: Kasia Dulko