Dobra jest sytuacja, kiedy media popularne, w tym prasa opiniotwórcza, „piszą“ o ekologii. I to nie w kontekście eko-oszołomów, biznesowych inwestycji energetycznych, czy tego, co miała ostatnio na sobie nawet najbardziej ekologiczna celebrytka. Dobra jest sytuacja wtedy, kiedy media „piszą“ wiarygodnie o praktycznych i codziennych aspektach naszego życia.
Media społecznościowe, Internet czy portale niszowe (jak Mój Ogrodnik) od dawna poruszają kwestie chociażby ekologicznej konsumpcji – wymieńmy na przykład spektakularny sukces projektu Annie Leonard (ukazał się już najnowszy filmik – tym razem o elektronice!). Ale prasa masowa? Telewizja? Milczą zarówno w tematach zrównoważonego stylu życia, anty-konsumpcjonizmu, transportu miejskiego na rowerach, czy zdrowego odżywiania. Dlatego tak ważny jest ... artykuł w Newsweeku z listopada br. o mitach polskiej żywności. W końcu „przeciętny Obywatel“ może z dostępnej dla niego oferty mediowej dowiedzieć się, ile spożywa chemii, jak oszukują go producenci masowej żywności i supermarkety. Żeby nie było tak idealnie, że „teraz nagle wszyscy zaczniemy się zdrowo odżywiać“, jest kilka „ale“.
Z głową ale bez rozwagi na zakupach
Mity, które mamy w głowach, pozwalają nam porządkować rzeczywistość i wierzyć, że czarne jest białe. Dokładnie z takim nastawieniem idziemy do sklepu na zakupy. Poszukujemy produktów – pięknych jak z reklam, tanich – a przynajmniej zgodnych z naszym wyobrażeniem okazyjnie zrobionych zakupów, szczególnie, że z reguły kupujemy o wiele więcej niż potrzebujemy i musimy zachować rozsądną rezerwę na nieprzewidziane na liście zakupów punkty... Jak piszą Longina Grzegórska i Radosław Omachel z Newsweek Polska, Polacy przede wszystkim wierzą, ze chronią ich unijne normy, więc jedyne na co muszą jako indywiduum zwracać uwagę to cena. Tak powstaje tytułowe dziesięć mitów polskiej żywności.
Po pierwsze, wydaje nam się, że polskiego rolnictwa nie dotknęła zachodnia modernizacja, i nawet jak słyszeliśmy o pestycydach czy organizmach genetycznie modyfikowanych, to „przecież u nas ich nie ma“. No więc problem polega na tym, że nawet ogrodnicy domowi już w latach 90-tych masowo stosowali niesamowicie szkodliwe i rakotwórcze herbicydy do „ochrony roślin“ – a co dopiero wielkopowierzchniowi rolnicy (kto nie wierzy, nich skontaktuje się ze STOP Codex). Odsetek tych ekologicznych, certyfikowanych w Polsce to nie jest nawet 5%. A jaki mają zbyt na swoje produkty możemy się sami domyśleć.
Po drugie, jesteśmy podatni na słowa marketingowe, za którymi nic nie stoi. „Naturalne“, a w przypadku na przykład jajek – „wiejskie“ może być kompletnie przemysłowym produktem (jak jajka klatkowe, czy serek z zagęszczaczy). Wierzymy reklamom, a nie czytamy etykietek.
Po trzecie, stawiamy na piękno. Któż nie kupuje dorodnych pomidorów, które w idealnym porządku leżą na półkach, wszystkie lśnią i mienią się od krwistej czerwieni... Jak się okazuje, naszprycowane chemią i konserwantami, nawet nie smakują jak te malinówki od babci sprzed kilkunastu lat. Tylko, w sumie, kto pamięta jak smakuje pomidor?
Po czwarte, regionalne może i jest lepsze od globalnego, tylko czy rzeczywiście dopominamy się tradycyjnych smaków i receptur, a tylko zadowalamy posmakiem i wyglądem przypominającym... oscypka, konfitury, kiełbasę itp. Niestety, takie podróbki dominują na rynku.
Po piąte, niby nie przepadamy za „Unią“, ale jak trzeba, to wierzymy, że nas chroni przed złymi produktami. I trochę jest w tym prawdy, ponieważ europejskie normy są na przykład bardziej rygorystyczne od tych w USA, ale niestety w imię standardów bakteriologicznych producenci stawiają na konserwanty. I te rakotwórcze, i te odbierające stare smaki.
Po szóste, od czasu do czasu kupujemy na bazarze ufając, że tam są małorolni rolnicy, którzy tylko raz w tygodniu sprzedają kilka śliwek i z tego żyją cały rok. Guzik, na bazarach rzadko kiedy spotkamy już indywidualnych rolników, nawet sprzedaż grzybów jest już powiązanym ogólnokrajowym biznesem. I te same gospodarstwa dostarczają żywność do supermarketów jak i do bazarów. Oczywiście są idealne sprawdzone bazary, ale tych ze świeczką szukać.
Po siódme i ósme, certyfikaty i metki – podobnie jak wiara w reklamę i sprawczą rolę urzędów – może nas zawieźć. Szczególnie gdy odczytujemy je bez zrozumienia i dokładnego przeanalizowania. Sam kolor zielony nie wystarczy.
Po dziewiąte, wiara w tanie produkty supermarketów nie dotyczy tylko najuboższej części społeczeństwa, która po prostu musi tak kupować. Często niestety zamiast kiełbasy kupują bezmięsne mieszanki, zamiast jogurtów owocowych gluteny i żelatynę, szybkę, która już następnego dnia jest obślizgła, albo ser „wędzony“ czyli w pośpiechu pomalowany barwnikiem chemicznym o zapachu dymu. Jak piszą dziennikarze Newsweeka, z takimi produktami „zjadamy“ chemię o wielkości kilku pudełek proszku do prania. Niemożliwe?
Ostatni przedstawiony mit to zaufanie, że skoro tanie nie działa, a nas stać, to postawimy na drogie, znaczy lepsze. Dopóki nie sprawdzimy dokładnie pochodzenia, składników i samego producenta bedziemy kupować „chleb staropolski“, który nie bedzie sie różnił do powszechnego ani ziarenkiem, chociaż zakłacimy za niego kilka razy drożej.
I co ma teraz zrobić Czytelnik? Zakładając, że chce się dalej odżywiać.
Takie właśnie publikacje sprawiają, że człowiek się zapala do idei, z którą nie ma co zrobić. Autorzy co prawda wskazują na samodzielne robienie kiełbasy, pieczenie chleba czy wyrób napojów – ale czy to są gruntowne zmiany?
Współcześnie potrzeba nam czegoś więcej, i jeśli nie mamy w mieście dostępu do naprawdę ekologicznego miejsca z certyfikowaną lub małorolną czystą żywnością (mamy nadzieję, że takim miejscem stanie się BioBazar startujący 27 listopada br. w Warszawie), to powinniśmy postawić na Miejskie Ogrodnictwo.
Warzywa – wbrew pozorom – są łatwiejsze do uprawy niż większość roślin doniczkowych. A ich spożywanie (nawet jeśli zaczniemy jako osoby początkujące tylko od ziół, to już jest sukces) może gruntownie przemienić nie tylko nasz sposób zaopatrywania się w produkty spożywcze, ale i dietę i potrzeby kulinarne! Sposobów jest jeszcze kilka – jak społeczne inicjatywy we wspólnym uprawianiu sadownictwa, czy austriackie mapowanie sadów, gdzie można zbierać czyjeś plony za niewielką opłatą na własne potrzeby. Życzylibyśmy sobie, żeby media poszukiwały też czasem rozwiązań, a nie tylko wywoływały grozę swoimi odkryciami.
Opracowanie: Kasia Dulko, Redakcja Moj-Ogrodnik.pl
Artykuł z Newsweeka można przeczytać także online: Czy jemy zdrowo, czyli 10 mitów o polskiej żywności z 8 listopada 2010 roku